środa, 17 sierpnia 2016

street'y, practis'y

Wakacje mijają nieubłaganie acz nie są takie miłe jakie być miały. Oczywiście, przede wszystkim jest to zasługa braku ludzi - z mało kim na dobrą sprawę się widzę, wszyscy w rozjazdach albo tak jakoś wzajemnie czy jednostronnie nie interesujemy się swoim losem.
Koniec końców większość dni spędzam sama w domu czytając, oglądając filmy (ostatnio Polański na tapecie. nie wiedziałam, że AŻ TAK mi się spodoba. "Wenus w futrze" to geniusz i moje osobiste odkrycie) a do tego wszystkiego bardzo ważnym punktem tych wakacji jest

taniec

House mianowicie, choć trochę odkrywam się w Streecie w ogóle i mam  nadzieję zagłębienie się jeszcze w innych. Jeśli chodzi o same walory "psychiczne" to po prostu - zabawa przednia. Ludzie w porządku i ten czas, który spędzamy razem w taki a nie inny sposób, z tak zajebistą formacją jest naprawdę wyjątkowy.
Na house regularnie chodzę dopiero od maja. Ale treningi były na tyle intensywne, że parę razy pokazaliśmy się publicznie, w tym raz na zawodach. Owszem, poziom nie jest wyśrubowany, ale jak miałby być. Uważam, że i tak umiem dość dużo i radzę sobie całkiem a całkiem.

Tak naprawdę gdyby nie tańce, to na bank nie ważyłabym koło tych 65-66 kg. Nie jest to w żadnym wypadku waga którą powinnam się chwalić, jednakże to jak zmieniło się moje ciało, mimo że jem tak źle, jest piękne. Mam ZNACZNIE mniej cellulitu (prawie się go pozbyłam), nogi, tyłek i generalnie całe ciało jest znacznie bardziej zbite, tak jak nie nigdy. Ogólnie jestem znacznie sprawniejsza, mam lepszą kondycje i koordynacje. Nadal jestem dość słaba i nierozciągnięta za grosz, ale już ta zmiana jaka zaszła w stosunkowo krótkim czasie jest warta zachodu.
Taniec sam w sobie jest bardzo oczyszczający. Siłownia na przykład, czy tym bardziej bieganie jest kompletnie nie dla mnie. Jest to monotonne, nic ciekawego się nie dzieje i nie dość, że "kiszę się" jeszcze bardziej w swojej głowie niż normalnie, to jeszcze bardzo się męczę i nudzę.
Taniec za to rozluźnia, słuchasz muzy i już masz lepszy humor, chce ci się do niej ruszać. uczysz się kroków, musisz się mocno skupić, ale razem z powtarzaniem wyuczonych kroków nabierasz flow i chcesz się męczyć jeszcze bardziej i bardziej. To dość uzależniające. Teraz chodzę na zajęcia codziennie i zawsze gdy potem jest przerwa czujesz dziwną puste: "jak to, nie ma praktisa? :<"

Bardzo, bardzo, baardzo polecam tę formę aktywności. Jeśli własnie tak jak w moim przypadku nie pochwalasz biegania i siłowni podczas gdy wszyscy robią właśnie to i nie masz pomysłu na inny sposób na ruch, to to jest perfekcyjne. House czy hip hop jest formą tak dynamiczną, że na bank wyjdziesz z sali mokra, jak i zadowolona.

Od lipca aż do grudnia dzięki uprzejmości koleżki z formacji mam do dyspozycji Ok System. I to ten bez ograniczeń. W związku w czym mam takie etapy, że ćwiczę dość sporo, praktycznie codziennie przez np tydzień, jednak w zdecydowanej większości są to właśnie tańce. Jeśli odkryję jakąś formę fitnessu, która będzie mi odpowiadać - super! Ale na razie się nie zapowiada. Co nie znaczy, że nie będę szukać.
Może i siłownia miałaby sens, ale początkowo tylko z trenerem personalnym, a nie chce wydawać mi się na to  kasy i chyba zresztą nie mam chęci. Może niedługo się to zmieni. W sumie to oby.


Póki co
Zamierzam zacząć dobrze jeść, nawet pokusiłabym się na drobną głodówkę,np. dwudniową, by oczyścić organizm jak i  trochę ogarnąć mój monstrualny żołądek. A następnie korzystając w nadal  pysznych warzyw i owoców , wsunąć je jako baza do diety, tylko od czasu do czasu zakłócana mięsem, makaronem, większą ilością tłuszczu etc.
W każdym razie to czas by się za siebie wziąć. Na pewno zacząć lepiej jeść i odnaleźć się w tańcu jeszcze bardziej. Będę dawać znać.
Gotowi, start.